Rozmowa Ryszarda Ulickiego z dr Adrianą Frączek, Dziekan Wydziału Administracji i Nauk o Polityce
O różnych drogach osiągania szczebli kariery naukowej oraz o rozległych osobistych zainteresowaniach
O różnych drogach osiągania szczebli kariery naukowej oraz o rozległych osobistych zainteresowaniach - Z DOKTOR ADRIANĄ FRĄCZEK,
DZIEKANEM WYDZIAŁU ADMINISTRACJI I NAUK O POLITYCE GDAŃSKIEJ WYŻSZEJ SZKOŁY HUMANISTYCZNEJ rozmawia RYSZARD ULICKI
- Na początek chciałbym panią namówić do tego, byśmy trochę „pogdybali”. Kim byłaby pani dziekan, gdyby nie dokonała wyboru kariery naukowej?
- Ten wybór został dokonany dość szybko. Od egzaminu wstępnego na UG wiedziałam, że znalazłam się na właściwym miejscu. Wkrótce miałam się przekonać, że grono wykładowców, którzy mnie otaczają to ludzie, wśród których chciałabym przebywać. Gdyby jednak nie było mi to dane, być może byłabym tancerką, choreografem lub instruktorem tańca. Mam duszę artysty. W 2000r., kończąc studia podyplomowe, pisałam pracę pod kierunkiem Gerarda Abramczyka, światowego autorytetu w dziedzinie marketingu politycznego, twórcy kampanii prezydenckiej Forda i Reagana oraz innych „wielkich tego świata”. W 1996r. sprowadził go do Polski prof. Leszek Balcerowicz, by zmienił wizerunek chłodnego, bezwzględnego naukowca na kompetentnego przywódcę partii politycznej, mającego wiedzę i możliwości poprawy warunków życia Polaków. Po wyborach parlamentarnych w 1997r. Unia Wolności stworzyła koalicyjny rząd z AWS. Pod koniec kwietnia 2000 r. dostałam propozycję pracy w biurze prasowym Ministerstwa Finansów. Długo rozważałam możliwość podjęcia współpracy w zespole prof. Balcerowicza. Rozmowy z jego współpracownikami i asystentami, uświadomiły mi, że jest to praca angażująca w 100%. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Chciałam napisać dysertację, obronić ją. I kwestia decydująca – prywatny czas dla rodziny, z którego trzeba byłoby zrezygnować. Nie miałam i nie mam takiego poczucia misji, by powiedzieć: „Polska jest najważniejsza” – powiedziałabym, że Polska jest ważna, ale ja też chciałabym być ważna dla Polski. Oczywiście, nie tylko ja. Wielu młodych ludzi, w tym także absolwentów wyższych uczelni nie ma takiego poczucia, zwłaszcza, gdy muszą realizować swoje życiowe i zawodowe aspiracje poza granicami kraju.
- Podejrzewam jednak, że to nie był jedyny motyw. Coś musiało młodziutką absolwentkę gdańskiego Liceum Sportowego zainspirować do wyboru mającego wpływ na całą przyszłą drogę zawodową…
- To była intuicja, coś mnie tam przyciągnęło. Może wyzwanie. Na jedno miejsce - 11 kandydatów. Większość kolegów zdawała na AWF, mnie wydawało się to zbyt stereotypowe. Fascynował mnie świat polityki, a właściwie dyplomacja, a także znajomość wielu kultur, umiejętność porozumiewania się w trudnych sytuacjach, osiąganie kompromisu, możliwość uczenia się od ludzi posiadających pasję i wielkie doświadczenie. Politologia jest kierunkiem multidyscyplinarnym, humanistycznym, poszerzającym horyzonty poznania. Daje podstawy do późniejszego kształtowania decyzji zawodowych. Uważam, że jest to doskonały kierunek kształcenia dla młodych ludzi, uczący myślenia, tolerancji i szacunku do drugiego człowieka. Wybierając dziś, nadal postawiłabym politologię na pierwszym miejscu, ale też chciałabym studiować kulturoznawstwo, dziennikarstwo, skandynawistykę, psychologię i zarządzanie. I pewnie nie rezygnowałabym z AWF. Cieszę się, że wówczas podjęłam taką decyzję, a praca, jaką wykonuję, pozwala mi czerpać z innych dyscyplin. Gdańska Wyższa Szkoła Humanistyczna także daje studentom wiele możliwości i pokazuje różne drogi wyboru kariery zawodowej.
- No i jeszcze jedno „gdybnięcie” – gdyby została pani ministrem odpowiedzialnym za szkolnictwo wyższe, co uznałaby pani za priorytety swojej misji?
- Podjęcie obowiązków ministra wiąże się z dużą odpowiedzialnością, bo konsekwencje podejmowanych decyzji są długoterminowe. Postawiłabym na konkurencyjność. Lubię wyzwania i uczciwą rywalizację. Czyż nie chcielibyśmy wszyscy, by polskie uczelnie były atrakcyjne także dla studentów i wykładowców spoza Polski? Do każdej zmiany, każdego działania, potrzebne są pieniądze. Nie stać nas, Polski, na bezpłatne, publiczne szkolnictwo wyższe. Rząd, którego minister powie to głośno, straci szansę na reelekcję. Krótkowzroczność, polegająca na dbaniu o własny (partyjny) interes powoduje wprowadzanie jedynie pozornych zmian. Prawda jest też taka, że nie wystarczy mieć pomysł na dokonanie reformy, trzeba wiedzieć jak i jakimi narzędziami będziemy ją wprowadzać. Żeby zaś móc korzystać z tych narzędzi, musimy mieć władzę, czyli wygrać wybory. I jesteśmy w punkcie wyjścia.
- Wyraźnie widać, że tej ministerialnej nominacji nie chce pani przyjąć, jednak postulat konkurencyjności i atrakcyjności polskich uczelni przypomina powszechną chęć bycia pięknym i młodym. Jakość uczelni i nauki jest przecież pochodną wielu parametrów i działań, które z nich wydają się pani najważniejsze i najpilniejsze?
- Wręcz przeciwnie, chętnie podjęłabym wyzwanie objęcia teki ministra nauki i szkolnictwa wyższego. Jestem też realistką i wiem, że bez silnego zaplecza politycznego i poparcia parlamentarnego nie da się przeprowadzić koniecznych zmian. Przyszłość nauki nie jest bytem oderwanym od realiów politycznych. Trudno stworzyć działający system bez koncepcji finansowania. W nauce polskiej brak jest długoterminowej strategii działania. Od końca lat 90. XX wieku mieliśmy wysoką dynamikę powstawania uczelni niepublicznych. Trzeba było podnieść współczynnik scholaryzacji, potrzebowaliśmy ludzi z wyższym wykształceniem. Czy dziś jednak spada zapotrzebowanie na wyższe wykształcenie? Rynek uczelni wyższych w Polsce jest już nasycony, a mimo to wszyscy potrzebujemy na bieżąco podnosić swoje kwalifikacje i uzupełniać wykształcenie - dyplom ukończenia jednego kierunku studiów to za mało, by sprawnie funkcjonować na rynku pracy. Dziś uczelnie niepubliczne biorą udział w nierównej walce o studenta z uczelniami finansowanymi z budżetu państwa. Niejednokrotnie oferując produkt o wyższej jakości czyli program nauczania dobrze skonstruowany, dopasowany do potrzeb rynku pracy, realizowany przez wysoko wykwalifikowaną kadrę naukowo-dydaktyczną w bardzo dobrych warunkach kształcenia, można zostać pominiętym w wyborze przez potencjalnych studentów, gdyż owa wysoka jakość musi kosztować. Ten koszt w przypadku uczelni niepublicznych ponosi student i dlatego o wyborze najczęściej decydują kwestie finansowe. Wkrótce rynek sam przesądzi, czy oferta danej uczelni pozwoli jej przetrwać załamanie demograficzne, czy też zmusi do przeprofilowania działalności, bądź też jej zamknięcia. To – jeśli chodzi o kształcenie. Pozostaje jeszcze kwestia naukowości i finansowania badań naukowych, bez których nie ma rozwoju szkolnictwa wyższego. I tu potrzeba strategii. Jeśli nie ma spójnego opracowania systemowego, a więc koncepcji rozwoju, finansowania, promowania osiągnięć i ludzi nauki, to uczelnie muszą tworzyć własne plany w tym zakresie. Te finansowane z budżetu znowu zajmują lepsze pozycje startowe. Niepubliczne zatem muszą walczyć jakością.
- Mniej więcej już wiemy, jak to się stało, że wybrała pani Wydział Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego i została magistrem politologii. Czy to gdańskie liceum sportowe ukształtowało takie właśnie pani zainteresowania i cechy charakteru, które motywują do podejmowania nowych wyzwań i rywalizacji – także w dziedzinie zainteresowań i wyborów zawodowych?
- Rzeczywistość, która nas otacza, środowisko, w którym żyjemy, ludzie, z którymi przebywamy, książki, które czytamy – wszystko ma wpływ na nasze postawy i wybory życiowe. Za każdym razem, gdy rozpoczynam zajęcia z nową grupą studentów, proszę ich, by wypisali po 50 swoich pozytywnych cech. Nie muszą one być obiektywnie pozytywne, chodzi mi o ich własne postrzeganie samych siebie tego, co w sobie lubią. Sama też robię to ćwiczenie na początku nowego roku akademickiego. Przechowuję wszystkie te kartki. Na nich widać, jak się zmieniam, jak zmienia się mój stosunek do ludzi, do samej siebie. Kiedy, jako studentka, miałam wypisać te cechy, skończyłam na 17, a 50 wydawało mi się wartością nieosiągalną. Dzisiaj wiem, jak odblokować studenta, który myśli, że nie ma więcej pozytywnych cech. Podejmowanie wyzwań, rywalizacja, to cechy konieczne do sprawnego zarządzania wydziałem, a właściwie ludźmi tworzącymi wydział. Jednak za cechę dla mnie samej najcenniejszą uważam tę, która w powszechnym odbiorze jest raczej słabością – wrażliwość, a właściwie empatię powodującą, że widzę i rozumiem drugiego człowieka, co pozwala mi rozmawiać, czasem negocjować, a czasem zawalczyć o sprawę, co do słuszności której mam pewność.
- Używając pewnej poetyki można powiedzieć, że czerpała pani wiedzę z różnych źródeł. Najpierw ta politologia, potem „podyplomowo” komunikacja i marketing w Wyższej Szkole Administracji i Biznesu oraz kolejny etap rozwoju w Wyższej Szkole Zarządzania i Marketingu w Warszawie i wreszcie doktorat na Wydziale Nauk Społecznych w macierzystym Uniwersytecie Gdańskim. Co legło u podstaw podejmowania takiego edukacyjnego „maratonu”?
- Cały czas odczuwam niedosyt wiedzy. Świat zmienia się szybko. Otoczenie prawne, społeczne, ekonomiczne, kulturowe wymaga od nas wiedzy, umiejętności, których nie otrzymujemy w naszym cyklu edukacyjnym. Sami musimy kształtować naszą drogę poznania rzeczywistości. Dziś rodzice inwestują w naukę swoich dzieci. Młodzi ludzie gnają na kolejne dodatkowe zajęcia pozaszkolne, bo mają świadomość, że tylko w ten sposób mogą sobie przygotować podstawy do kariery zawodowej. Tak jest na całym świecie. Sama szkoła, w jej podstawowym wymiarze, nie wystarcza. Chęć nauki wiąże się z kolejnymi wyzwaniami. Skończyłam studia rok wcześniej niż moi koledzy, gdyż jako laureatka Nagrody Rektora UG za wyniki w nauce mogłam czwarty i piąty rok zaliczać równocześnie. Zaoszczędzony rok w całości poświęciłam na naukę języka angielskiego, zdobycie certyfikatu, choćby tego pierwszego, gdyż jestem z pokolenia, które w szkole podstawowej i średniej rozwijało posługiwanie się językiem rosyjskim. Decyzja o badaniu różnych aspektów stosunków polsko- szwedzkich spowodowała, że aby uzyskać niektóre dane źródłowe, trzeba było poznać przynajmniej podstawy języka szwedzkiego. Później zaniedbałam to, ale zaczęłam spotykać się ze szwedzką polonią różnych fal emigracyjnych i to oni ułatwiali mi dostęp do materiałów, najczęściej już tłumaczonych na język polski lub angielski. Kolejne funkcje, które przyjmowałam, nowe przedmioty, które prowadzę, lub mam poprowadzić, wymagają przygotowania merytorycznego i dalszej nauki. Gdańska Wyższa Szkoła Humanistyczna organizuje liczne szkolenia dla swoich pracowników, np. z technik komunikacyjnych, rozwiązywania konfliktów, nowoczesnych technik nauczania itp. Więc cieszę się, że nie widać końca tego „maratonu” nauki w moim życiu.
- Nie będę ukrywał, że szczególnie interesuje mnie pani ocena tego, co nazywamy naukowością, zwłaszcza wyższych szkól niepublicznych. Dobiliśmy się już paru setek szkól wyższych, ale nadal zbyt wiele, moim zdaniem, nie stwarza warunków do badań i rozwoju naukowego własnych kadr. Czym to grozi zarówno szkolnictwu jak i nauce, no i także praktyce wielu dziedzin życia?
- Większość wyższych uczelni zmaga się dziś z brakiem środków na rozwój badań, których prowadzenie jest marzeniem każdego pracownika naukowego. Te z nich, które mogą szczycić się osiągnięciami naukowymi, w rezultacie wygrają w konkurencji z tymi, które oferują jedynie teoretyczny wymiar nauczania. Potencjał ludzki jest fascynujący. Trzeba przyjrzeć się ludziom, wybierającym naukę, jako swoją drogę życiowego rozwoju. Nie jest tajemnicą, że powodem, takiej decyzji nie są warunki finansowe, bo większość moich kolegów, pracowników ma dodatkowe miejsca pracy. W zdecydowanej większości są to pasjonaci, otwarci na otaczający świat, mający wiele do zaoferowania innym. Jeśli trafią na odpowiednie warunki, czyli uczelnię, która wesprze ich pasję poznania, będą się rozwijać ku chwale tej właśnie uczelni. Wkrótce środowisko naukowe będzie dostrzegało różnice w ofercie uczelni wyższych. Ta konstatacja dotyczy także studentów. W ostatnim czasie miałam okazję otwierać dwa nowe kierunki studiów: administrację i kulturoznawstwo. Jednym z warunków, jakie muszą spełniać nowo tworzone specjalności, jest zapotrzebowanie rynkowe i dostosowanie do rynku pracy. O ile wykwalifikowani administratywiści są potrzebni i wiadomo, jakie wymogi są przed nimi stawiane, o tyle trudniej jest opracować profil wykształcenia i kwalifikacje absolwenta studiów humanistycznych na kierunku kulturoznawstwo. Potrzebna jest do tego współpraca z organizacjami upowszechniania kultury, z mediami, które są chłonnym rynkiem pracy dla naszych absolwentów. Jeżeli jednak studenci GWSH cieszą się dobrą opinią, - a tak jest - są chętnie przyjmowani na praktyki i staże, to znaczy że nasze poszukiwania i propozycje idą w dobrym kierunku, a programy studiów kładą nacisk na dostosowanie teorii do umiejętności praktycznych. W ten sposób rynek weryfikuje poziom kształcenia w danej uczelni, określa jej pozycję wśród całego otoczenia, a także sprzyja umacnianiu jej kondycji finansowej, która przekłada się na warunki pracy nauczycieli akademickich oraz możliwość coraz szerszego rozwijania własnych programów badawczych.
- Bez tych badań naukowych, które pozostają marzeniami wielu pracowników naukowych ten „teoretyczny wymiar nauczania” zacznie przypominać dreptanie w miejscu. Wiedza naukowa zużywa się tak samo jak inne narzędzia rozwoju i zmieniania świata – czasem prędzej. Jednocześnie „zwrot” nakładów na naukę jest wielokrotnie wyższy i szybszy niż w gospodarce. Jeżeli chodzi o tak zwane „nauki ścisłe” – jest większa skłonność uznawania tego oczywistego faktu, ale proszę powiedzieć, jak przekonać decydentów, że badania w dziedzinie nauk społecznych mogą być równie przydatne i potrzebne, jak te „politechniczno – inżynierskie”?
- Stanęliśmy przed pytaniem: humanizm, czy maszyny? Potrzeba nam nowoczesnych rozwiązań technologicznych, nowych maszyn, urządzeń, rozwiązań inżynieryjnych, infrastruktury itd. Bez tego nie ma mowy o rozwoju społeczeństwa. rowadziłam kiedyś zajęcia ze studentami kierunku informatyka i ekonometria. Mój pierwszy wykład z nimi – spotkanie dwóch światów. Każda ze stron posługuje się inną terminologią, odnosi się do różnych systemów wartości. Oni zaskoczeni, do czego im ma być potrzebny przedmiot humanistyczny, w założeniu uczący budować relacje interpersonalne, skoro oni widzą swoją przyszłość przed monitorami komputerów. Ja zaskoczona: jak to, dlaczego oni nie chcą ułatwić sobie nawiązywania kontaktów? Wymagało to ode mnie zmiany sposobu motywacji studentów, zmiany określenia celów. Efekty kształcenia pozostawiłam bez zmian. Chciałam ich otworzyć na drugiego człowieka. Były między nami nieporozumienia. Zazwyczaj, jak daję studentom jakieś zadanie do wykonania, to mam w głowie obraz tego, co chciałabym otrzymać. Z nimi było zupełnie inaczej. Efekty ich pracy były zawsze zaskoczeniem. Wzajemnie dużo się nauczyliśmy. W następnym semestrze poprosili o jeszcze jeden przedmiot ze mną. Dostrzegli korzyści z uzupełnienia wiedzy o treści humanistyczne. Traktuję to jak osobisty sukces dydaktyczny, ale również jako dowód na to, że każda dziedzina nauki powinna zawierać humanistyczne treści kształcenia, bo wszyscy jesteśmy ludźmi i lepiej nam się żyje, gdy lubimy innych, bo umiemy z nimi współdziałać.
- W pani dorobku naukowym bardzo często pojawia się słowo „wizerunek”. A to firmy, a to polityka, a to Szwedów jako partnerów biznesowych. Jeszcze gdzieś pisze pani o wizerunku osoby publicznej w polskim otoczeniu kulturowym czy też o kreowaniu wizerunku menadżera. Skąd to naukowe zainteresowanie „wizerunkiem”? Czyżby to było dziś tak ważne narzędzie opisu i badania społecznej rzeczywistości? Na ile daje się ono skutecznie skwantyfikować, zagregować i obrobić statystycznie? Może nawet da się wyliczyć elastyczność tych wizerunków, która decyduje o ich specyfice? Podejrzewam, a nawet jestem solidnie przekonany, że nieodłącznym komponentem tych współczesnych nam – dynamicznych „wizerunków” jest element kreacji, a czasem nawet cynicznej projekcji. Na czym więc polega przydatność takich badań?
- Żyjemy w zikonizowanym świecie. Badania empiryczne wskazują, że dla większości ludzi środki masowego przekazu stanowią podstawowe i najważniejsze źródło informacji o wydarzeniach na świecie oraz kwestiach politycznych. Media stały się w ten sposób integralną częścią życia społecznego. Nastąpiło przyłączenie strategii medialnych do strategii politycznych w sposób tak integralny, że stały się one nierozerwalne. Media są kanałem informacyjnym pomiędzy elitami politycznymi, kulturalnymi i społeczeństwem. Daleko posunięta teatralizacja życia publicznego jest konsekwencją oczekiwań społecznych, dlatego coraz większą rolę we współczesnym świecie odgrywa wizerunek.
- Czy ta „wizerunkowość” nie jest reakcją na powszechny kryzys rzeczywistych i charyzmatycznych autorytetów, które na naszym polskim podwórku wybito „do nogi” i czy któryś z tych „teatralno – medialnych” wizerunków może nabrać cech realnych i społecznie przydatnych?
- Tempo życia determinuje nasze postrzeganie rzeczywistości. Na autorytet pracuje się latami. Dużo łatwiej jest w krótkim okresie czasu stworzyć wizerunek osoby cieszącej się autorytetem przy pomocy zewnętrznych atrybutów. Człowiek decydujący się na pełnienie ważnych funkcji staje się osobą publiczną, której zachowania, zarówno zawodowe, jak i w życiu prywatnym są obiektem zainteresowania widzów. Widz w tym wypadku jedynie ogląda, nie analizuje, bo nie ma na to czasu. Pod presją mediów taka osoba jest zmuszona do stałej kontroli swojego zachowania, do utrzymywania właściwej równowagi pomiędzy usunięciem się w cień, a występowaniem w świetle reflektorów. Gra, na którą składa się tzw. „politycznie poprawny język”, czyli oprócz komunikatów werbalnych i zawartych w nich argumentacji, cała płaszczyzna komunikowania pozawerbalnego, jak: parajęzyk, proksemika, kinezjetyka czy chronemika - jest oceniana, krytykowana lub akceptowana. Z psychologicznego punktu widzenia kreowanie wizerunku lidera opinii może być analizowane w aspekcie autoprezentacji. Autoprezentacja polega na podejmowaniu przez jednostkę zachowań zmierzających do „kierowania” własnym wizerunkiem w celu sprawowania kontroli nad obrazem własnej osoby, powstającym w umyśle innych ludzi.Wielokrotnie autoprezentacja polega na selektywnym ujawnianiu i „odsłanianiu” siebie, polegającym na prezentowaniu wybranych fragmentów osobowości zależnie od okoliczności i rodzaju sytuacji społecznej. Obraz samego siebie, jaki kreują ludzie, stanowi zwykle kompromis pomiędzy dążeniem do stworzenia doskonałego obrazu siebie a dążeniem, by ten wykreowany wizerunek był wiarygodny. Proporcje tych wszystkich komponentów wizerunku, a zwłaszcza charakter intencji osoby, która się weń wciela – jej postawa etyczna, nie wykluczają możliwości stałego zidentyfikowania się z rolą, która może posiadać pożyteczne i społecznie pożądane cechy. Przecież człowiek ciągle uczy się nowych ról i ciągle się „staje”. Następuje uzawodowienie roli liderów i przywódców, więc charyzmatyków jakby coraz mniej, bo każda charyzma ma swój historyczny wymiar i kontekst kulturowy.
- Czy w realizacji jednego z ważnych zadań szkoły wyższej, jakim jest działalność wychowawcza, o tyle trudna, że ma się do czynienia z ludźmi dorosłymi lub w dorosłość wkraczającymi, jest czas i miejsce na odwoływanie się do historycznie sprawdzonych etosowych wartości i osobowości, które powinny kształtować etyczne postawy przyszłych absolwentów szkół wyższych, a więc ludzi, na których spoczywać będzie odpowiedzialność za ważne obszary życia publicznego i dobra wspólnego, jakim jest kraj – górnolotnie mówiąc: ojczyzna?
W życiu codziennym jesteśmy postrzegani przez pryzmat tego, jaki jest nasz wizerunek. Istnieje cały katalog zasad, którymi powinniśmy się kierować, budując korzystny (według powszechnie przyjętych norm) wizerunek. Niestety, wizerunek to nie osobowość. Na szczęście nawet dobrze wypracowany, przemyślany wizerunek bez ciekawej osobowości, mającej coś do zaoferowania innym od siebie „sprzeda” się tylko raz (przykład Andrzeja Leppera). Dziś już nie mówi się o charakterze człowieka, a o jego wizerunku. Nie wybieramy kierując się kompetencjami, a tylko wizerunkiem. Chodzi o to, by umieć zajrzeć w głąb - dostrzec to, co mieści się pod owym pojęciem. Takiego spojrzenia uczymy naszych studentów. Politologia jest tym kierunkiem studiów, który dużo miejsca poświęca pojęciom: państwo, naród, ojczyzna. W sytuacji, gdy wolność, niepodległość państwa nie jest zagrożona przez żadną siłę, pojęcia te są dla młodych ludzi terminami encyklopedycznymi. Wartości i głębi nabierają, gdy trzeba walczyć. Taka nasza natura. Doceniamy je wtedy, gdy coś jest nam odbierane. Gdy posiadamy państwo, wolność, struktury – nie umiemy tego właściwie doceniać. Chętnie krytykujemy, bo nic nas to nie kosztuje. Nie musimy o nic walczyć. W procesie kształcenia nie odwołujemy się jednak do abstrakcyjnych pojęć. Prezentując czyjeś badania, odkrycia czy koncepcje mówimy o ich autorach. Wielu z nich to żywy przykład tych cech, które składają się na etosowy wizerunek badacza, nauczyciela czy filozofa. Nie wolno też zapomnieć o tak ważnej relacji jaka zachodzi między nauczycielem akademickim i studentem. To temat na długą i ciekawą rozmowę, ale przecież sami wspominamy swoich Mistrzów i staramy się ich naśladować. Nie całe to wychowawcze staranie „idzie w las”, ale obserwując kampanie wyborcze partii politycznych zauważa się, że upodabniają się one do organizacji komercyjnych, pozycjonujących się poprzez swoje programy tak, aby zdobyć jak największy udział w rynku czyli zdobyć jak najwięcej głosów wyborców. Podobnie jak przedsiębiorstwa komercyjne, partie polityczne korzystają z usług agencji badań rynku, agencji reklamowych. Identyfikują swoich „klientów” i do nich kierują swoje komunikaty. Z punktu widzenia marketingowego ważniejsze wydaje się znalezienie specjalistów w dziedzinie komunikacji niż wzorów osobowych mających legitymować etyczne walory programów.
- Od dłuższego czasu toczy się dosyć bezproduktywna dyskusja na temat ostatecznego i odpowiadającego wymogom czasów modelu kariery naukowca, a zwłaszcza nauczyciela akademickiego – czyli tak zwanej „drogi awansu”. Ponieważ mamy ostatnio sporo problemów z innymi drogami, wobec których nieskuteczni okazali się nawet pracowici Chińczycy, nie rokuję szybkiego zakończenia tej debaty. Jak środowisko młodych naukowców, do którego pani należy, ocenia rezultaty tych dywagacji i jakie proponuje rozwiązania?
- Ogrom obowiązków, gonitwa za tzw. „lepszym” życiem powoduje, że młodzi naukowcy mają czas tylko na dydaktykę, bo w ten sposób zarabiają na życie. Trudno znaleźć czas na samorozwój. Marzą mi się jeszcze jedne studia podyplomowe z zarządzania zasobami ludzkimi, ale przy obecnej strukturze studentów (85%) studiujących w trybie niestacjonarnym, trudno jest „wykraść” dla siebie co drugi weekend. Nie narzekam jednak na brak czasu, bo chciałabym, aby studentów w Gdańskiej Wyższej Szkole Humanistycznej było jeszcze więcej i bym mogła dla nich poprowadzić jak najwięcej zajęć. Udało mi się, w maju skończyć pisać książkę pt: Stosunki polsko-szwedzkie a wektory współczesnych przemian kulturowo-cywilizacyjnych”. Kilku moich kolegów w ostatnim roku uzyskało stopień naukowy doktora habilitowanego. Wszystko więc zależy od determinacji i pomysłu na swój rozwój. Najlepsze nawet przepisy i regulacje prawne nie astąpią ludzkich aspiracji i poczucia odpowiedzialności za siebie samego i tych, których mamy kształcić.
- Przygotowując się do naszej rozmowy znalazłem w pani cv takie hasła: Polskie Towarzystwo Taneczne oraz udział w Mistrzostwach Polish Open w tańcu towarzyskim, który zapewne musiał być poprzedzony znaczącymi osiągnieciami. Szukając jakichś historycznych paraleli przypomniałem sobie czarno-biały film pod tytułem „Pani Minister tańczy”. Czy zatem pani dziekan tańczy? Jakie miejsce w życiu naukowca zajmuje taniec na poziomie gwarantującym udział w Mistrzostwach Polski?
- Taniec jest bardzo ważnym elementem mojego życia. Na różnych jego etapach, od przedszkola zaczynając, odgrywał mniejszą lub większą rolę. Wiąże się to z dużym nakładem pracy, choć zawsze można byłoby ćwiczyć więcej. Na owych mistrzostwach Polish Open zajęłam przedostatnie miejsce. Nie można mieć wszystkiego. Treningi odbywają się późnymi wieczorami, najczęściej ok. 21.30, gdy już jestem po pracy, po odwożeniu i odbieraniu syna z jego treningów i zajęć dodatkowych. Wtedy też ogranicza mnie czas, jaki może mi poświęcić trenerka, czy też jak długo jest otwarta sala do ćwiczeń.
- Czy ten rodzaj artystycznej ekspresji – wyrażania siebie, jest tylko czystą przyjemnością, rodzajem koniecznego wysiłku fizycznego, czy też pozostaje w jakiejś głębszej relacji z innymi rodzajami pani aktywności zawodowej, społecznej i rodzinnej? Jak na nie wpływa?
Taniec jest pasją. Zbyt mało jeszcze umiem, by powiedzieć, że jest moim sposobem wyrazu. Chciałabym umieć tak tańczyć, by w ten sposób przekazywać jakieś treści. Udało mi się kiedyś wywołać emocje, wzruszenie u widzów, choć nie jestem pewna, czy nie była to raczej reakcja na muzykę. Bardzo chciałam zatańczyć tango do melodii Per una Cabeza z filmu „Zapach kobiety”. Jest tam piękna scena, w której niewidomy emerytowany oficer (w tej rolo Al Pacino) prosi do tańca spotkaną w restauracji kobietę. Ona zwierza się, że chciałaby nauczyć się tańczyć tango. On proponuje jej lekcję. Zaskoczona zgadza się. Pewność, z jaką oddaje się w ramiona niewidomego mężczyzny, budzi mój szacunek. Dla mnie tango zaczyna się w oczach, w spojrzeniu dwojga ludzi. Właśnie ta filmowa scena tańca zawsze robi na mnie największe wrażenie. Za każdym razem, gdy słyszę tę muzykę: pierwsze skrzypce, drugie skrzypce… i slow, slow…Razem z mężem zatańczyliśmy choreografię do tej właśnie muzyki dla mojej babci i jej przyjaciół. Za każdym razem przy spotkaniach proszą o powtórkę, a ja za każdym razem przygotowuję dla nich inny pokaz, inne tańce, inne stroje. Bo oprócz pasji, jest też próżność. Każdy nowy taniec, nowa choreografia daje pretekst do kupowania, szycia nowych strojów. Mogę stroić się bezkarnie, oglądać w lustrze efekty, bo ćwiczy się zawsze na sali z lustrzanymi ścianami. Nowy taniec, nowy wizerunek. Spójność pracy i pasji?
- Jest pani w życiu prywatnym żoną i mamą. Nie zamierzam pytać o to, jak pani godzi wszystkie zawodowe i rodzinne role. Zapytam jednak, jakich rad udzieliłaby pani tym kobietom, które dziedziczą w naszym kręgu kulturowym lęk przed odważnym zmierzeniem się z osobistymi i zawodowymi ambicjami – z wyborem kariery wykraczającej poza status „pani domu”?
- Nie mam wśród moich znajomych żadnej „pani domu”. Odnoszę wrażenie, że jest to rola odchodząca w przeszłość. Wyszłam za mąż tydzień po maturze. Syna urodziłam na początku drugiego roku studiów. Niczego nie musiałam przerywać, odkładać na później. Wszystko można poukładać. Zasada jest taka, że zawsze mamy czas na to, na co chcemy go znaleźć. Trzeba samemu odpowiedzieć sobie na pytanie: czego chcę? I nie odkładać na później realizacji marzeń, bo nigdy nie wiemy, ile czasu będzie nam dane. Nie dałabym rady bez wsparcia rodziny, najbliższych. Oni stworzyli mi warunki do rozwoju, pomogli dojść tu, gdzie teraz jestem. I za to serdeczne dziękuję.
„Miesięcznik” nr 7/8 z 2011 roku